Żyć, żyć, żyć... Żyć, sumować oddechy Wierzyć, że prawda to więcej niż liczby Żyć, podnosić powieki By dostrzegać w świecie coś więcej niż wyścig Żyć, ubierać uczucia W coś znacznie większego niż instynkt i słowa Żyć, albo umierać Nie patrząc na to co zostanie po nas Nic, wartość znajoma Tu wszystkim ludziom o wielkich snach Myśl, widmo ambicji Krawędź nadziemia zbyt dobrze je zna Krzyk, emocji iskry Ciepło płomieni lub dławiąca szarość My, żaru tożsamość Resztki energii zaklęte w ciało Idź, bo co Ci zostało? Czuj, jeśli to jeszcze potrafisz Bo trwać to za mało, być skałą czy skalą Nieważne obawy jeśli umiesz je zabić Syf i brak równowagi To wszystko co widzisz w mych oczach, kochana Błysk, to fatamorgana Nie mam już sił, nie mówmy o planach Dziś, bo dziś jest za wcześnie Jutro, jutro już będzie za późno Bo jeśli wczoraj zgubiliśmy szczęście To nasze marzenia na zawsze już usną I powiemy trudno, bo w sumie nie stało się nic Tworząc oszustwo, co zabierze ustom Jedyne słowo, które mogło coś zmienić I umrze zenit Lecz jeśli to wszystko jest wróżbą Co mówi, że w końcu wyrwiemy się z celi I wreszcie w nas pęknie to lustro Co złym odbiciem od siebie wciąż dzieli I nagle znajdziemy tam swój dom W świecie idei nie tracąc nadziei To błagam nie dawaj mi usnąć, nie idź Chwyćmy sercami resztkę promieni Aż odżyje zenit Chodź, teraz spójrz na nadziemie Poczuj te dreszcze, impulsy dusz Chodź, bo jesteś moim powietrzem Płynę za tobą, tu na koniec snu Chodź, zanim wykrzyczą znów cztery litery Chciałbym Ci powiedzieć: Chodź, proszę posłuchaj mych słów To emocje które schowałem dla Ciebie Chodź tato, dziś jestem pewien Wszyscy mamy najebane w mózgach Chodź, miej świadomość i pójdź tam Jesteśmy obcy a wokół pustka Chodź, bo gdy upadam jak mój świat Tworzę znaki które wskażą azymut Chodź, teraz odczytaj tam swój szlak Aby życzenie dało zenit by móc... Żyć...