Wszyscy zmarli powoli Śmiercią bardzo własną. Pamięć ojca i matki, i siostry, i brata. Dziś rysy waszych twarzy w pamięci mi gasną, Umieracie raz jeszcze śmiercią spoza świata. Dziś nie umie przypomnieć matki mej uśmiechu I tego jak konając padła na podłogę, Brat cichy i nijaki jawi się w pośpiechu, I głosu, którym mówił, przypomnieć nie mogę. Pochowani w mogile, mrą wciąż za mogiłą, Widzę was na tle nieba niby znaki wodne. Takie inne, milkliwe, z przeszłością niezgodne, Jakbym nigdy was nie miał, jakby was nie było. Nic nie było! Nic nie mam. Miłowałem zmory. Więc płaczę, bo chcę łzami uleczyć ból w sobie. Więc płaczę ja na wiarę w potęgę łez chory, Łzy się kończą, Mrze pamięć, Kres grozi żałobie. O, Nocy, w błękit nieba wpisana niemylnie, Jeśli chcesz w piersi moje uderzyć mgłą ciemną, Uderzaj bezlitośnie, Uderzaj dość silnie. Jam człowiek, Zniosę wszystko. Pomocuj się ze mną.