Popękana na nim zbroja I zadano wiele ran, Ledwie miecza pół w mdlejącej Trzyma dłoni... Kurz kolory skrył, a z proporca tylko strzęp Swym łopotem krzyczy, że nie złoży obroni. W koło wrogi tłum, zwartym kręgiem prze I szyderstwem ciska w dumę tego trwania. Tarcza pękła już u stóp leży w prochu hełm, Tylko oczu blask od ciosów go osłania. A iść przecież miał w zupełnie inną stronę I marzenia dłonią gładzić, a nie gniew. Taki dziwny świat, wszędzie w koło tylko zew, A my wciąż w półdrogi tej, nieokreślonej. Zobaczyłem raz wyraźnie, Jak ucieka moje dno, A ja razem z nim zanurzam się w otchłanie, Kłamstwa lepki brud, Strachem był wolności głód, Ludzie prawi zostawali mi nieznani. A iść przecież miałem w całkiem inną stronę I marzenia dłonią gładzić, a nie gniew. Taki dziwny świat, wszędzie w koło tylko zew, A my wciąż w półdrogi tej, nieokreślonej