Mały balkon, nasturcja porasta I trzepocze na wietrze firanka Świecą zmierzchem w ciemnej ścianie miasta Naszych matek maleńkie mieszkanka Matka dzień o świtaniu zaczyna Szarym wróblom okruchy wymiata Czasem świeczkę zapali za syna Co wyfrunął daleko do świata W matki domu zeschły wrzos i mięta Listy, które oszczędziła wojna W matki domu codzienność odświętna W matki domu powszedniość, powszedniość dostojna Biegnący przez huczący kram dnia twego Tak dawno już nie byłeś tam Przytulone jak jaskółcze gniazda Ciepłym gwarem świergoczą co ranka W ciemnej ścianie ogromnego miasta Naszych matek maleńkie mieszkanka W matki wzroku niepokój odważny O dziś, jutro, o dziecko sąsiada Tutaj nie ma spraw małych, nieważnych Tu każdemu należy się rada Przez to miejsce maleńkie i schludne Biegnie prosto i dalej gna w przestrzeń Twego życia zerowy południk Byś mógł sobie określić gdzie jesteś Biegnący przez huczący kram dnia twego Tak dawno już nie byłeś tam Aż nadejdzie zwyczajny poranek I któregoś zwykłego poranka Zogromnieją w pałace lustrzane Naszych matek maleńkie mieszkanka Uśmiech matek ozdobi oblicze Matki będą powtarzały sobie Że dziś muszą wrócić królewicze Zagubieni po świecie synowie Każda matka łzę jasną uroni Drzwi otworzy niezgrabnie i prędko Syn królewicz wrócił szóstką koni Nie, to tylko pan listonosz z rentą Biegnący przez huczący kram dnia złego Tak dawno już nie byłem tam Dlaczego?