Kiedy góral umiera, to góry z żalu sine Pochylają nad nim głowy jak nad swoim synem Las w oddali szumi mu odwieczną pieśń bukową A on długo sposobi się przed najdalszą drogą Kiedy góral umiera, to nikt nie układa baśni Tylko w niebie roziskrzonym mała gwiazdka gaśnie Głowę jeszcze raz uniesie, do góry do nieba By pożegnać góry swe, by im coś zaśpiewać Góry moje, wierchy moje, otwórzcie swe ramiona Niech na miękkim z mchu posłaniu cichuteńko skonam Ojcze mój, halny wietrze, powiej ku północy Ciepłą drżącą swoją ręką zamknij zgasłe oczy Kiedy góral umiera, to nikt nad nim nie płacze Siedzi, czeka aż kostucha w okno zakołacze Ziemia twardą szorstką ręką tuli go do siebie By na zawsze zostać mógł pod góralskim niebem Bym mógł w ziemię wrosnąć Strzelić potem do słońca smreczyną I na zawsze szumieć już Nad swoją dziedziną