Zarzucam kotwicę na najbliższą mieliznę Trzymaj mnie za ramię zanim cały wyschnę Wysyp sól na ranę, przypal małym gwizdkiem Poczuj chłód poranek, oko w oko z wilkiem Siad pokraczny, że nie można przemówić do rozsądku Miała być wolna wola, nic się nie zmienia, a dużo jest rozmów Niech się ustawią pogubieni artyści pośród stat i liczb Sam znam wielu takich, nie mów, że nie są sobie winni (Stoją) w rzędzie, wszędzie to samo i tylko regres Nie chcę słuchać nic Płyta 3 single, a reszta to bezbek W moim skafandrze nie czuję się źle Broni przed światem mnie I wmawiam sobie, że po prostu tak jest (nie może być inaczej) Rozpina, rozrywa, topi się w bidonie Czuje, dotyka, tylko czy to moje? Nie wie jak zażywać i czy jest godzien polować albo być ubojem Robić wartościowe rzeczy czy tasować flotę Promować co się sprzeda czy sprzedawać to co dobre Jak mamy iść do przodu skoro sami sobie kłodą Jak mamy wyjść skoro wyjściem ludzie wchodzą Pośród wysp zasypani mową Topią myśl i sprzedają co ma polot (a ja) Zarzucam kotwicę na najbliższą mieliznę Trzymaj mnie za ramię zanim cały wyschnę Wysyp sól na ranę, przypal małym gwizdkiem Poczuj chłód poranek, oko w oko z wilkiem I ja dla niego zwierzyną, chowam codziennie do nory Wkurwiam się na to, że słyszę w różnej formie te same wywody Nie mowię, że jestem lepszy, mowię że jestem niezdrowy Ciężko mi zerwać szaty jak nie mam nad sobą wodzy Prowadzi mnie mój egoistyczny skafander Rozrzuca po kątach, okala nim nie zasnę Zabiera oddech, każdą jego namiastkę Oddałby się cały, ale ciężko przebić go