Pogubiony w codzienności czas Znajduje już z rzadka By usiąść z Tobą swobodnie na dłużej Nie sprawdzając ciągle zegarka Jedyne formy bliskości Spojrzenia aż ciężkie od znaczeń Mówiące wszystko, czego nie wytłumaczę Ci Czego nie powiem inaczej już A teraz wracam do domu I mówię do Ciebie w myślach godzinami O tym jak bardzo mnie boli, że wciąż się mijamy Że chciałbym mieć więcej Czasu Lecz czy to coś zmieniłoby miedzy nami? Bo chyba specjalnie drzwi co nas dzielą zostawiamy wciąż niedomknięte W niemożliwości pożegnań Za każdym razem jest we mnie ten ogrom zdziwienia Czasem co przecieka przez Oczy, usta, palce I nie ma we mnie pogodzenia, że Rzeczy jak gdyby przestawały istnieć A to malutkie jak gdyby jest tu tylko dla otuchy Bo nie ma ich, jakby tu były na niby I wciąż mi jest mało I ponawiam prośbę Co kiedyś zdawały się skromne Pozwól nam dotrwać do końca zimy Ostatni raz ujrzeć wiosnę I choć pełniłeś mą prośbę Bezczelnie ponawiam ją ciągle To grzech To źle Lecz wiem, że rozumiesz to dobrze Bo wszystko co przyszłe, przeszło tak nagle A wszystko co przeszłe, wydaje się martwe I pewnie dlatego nie mógł się za siebie oglądać Orfeusz A jednak to zrobił I chyba wiem, czemu Że nie spotkamy się już Jedyne, czego sie boje Naszej niezwykłej miłości Dom z Tobą będzie musiał odejść Jak mam pożegnać na zawsze się Co mogę powiedzieć – nie wiem Zawsze Nigdy To są nieludzkie przestrzenie Że nasze ręce już się nie splotą, miałbym to zaakceptować Mogę tylko w osieroconych dłoniach Chować twarz Markować uśmiech Połykać słowa by później Powtarzać je w głowie raz po raz od nowa I pragnąc się schować jak w muszlę W Twoich bezpiecznych ramionach Że nie spotkamy się już, tego nie umiałbym przeżyć Od losu dostaliśmy wiele Czy potrafiliśmy to wszystko docenić? Ze źródeł czasu pić I błogosławić nawet najmniejsze krople Ile przelotnych spojrzeń i chwil umknęło nam w biegu na dobre Czasem najdroższej osobie nie powiesz Tego, o czym krzyczy serce Zostanie to we mnie jak w Tobie Zostanie to w Tobie i we mnie Mimo ze wszyscy próbują powiedzieć sobie to samo To hardcore Jeżeli wszyscy nosimy w sobie tę samą nieprzetłumaczalność Niemożliwość pożegnań Niemożliwość pożegnań Niemożliwość pożegnań Niemożliwość pożegnań Całą Twoją niewysłowioną miłość do mnie Usłysz jak moje wyznanie Czujemy to samo Czujemy to samo tak samo niewypowiedziane Pozwól mi mówić w głębi Ciebie Głosem co jeszcze bez barwy Co czyni go Twoim czy moim Nie mówi niczego prócz prawdy Dobrze, że się zazębiamy Nasze życia to ogniwa Ja parę dekad po Tobie A Ty parę dekad przede mną byłaś Właściwie żyliśmy razem tak blisko Aż po godzinę ostatnią I choć rozstanie rozdziera To nie rozdziela tak bardzo A wiosną zakwitną kwiaty, które zrywaliśmy latem To te same kwiaty A czas swoja władze nad nimi ma tylko tymczasem Rozstania każą nam żałować Nieprzerobionych lekcji uważności Miliard detali płynących drobinami czasu Nietrwałych, ulotnych To co pomiędzy palcami przepływa Między wersami dziś pochwyć W Niemożliwości pożegnań W Przeznaczeniu ogniw