Jadę na koncert Pakuje torbę Będzie energia Pociągiem z ziomkiem, dowalić do pieca Rozdawać emocje, patrzeć jak bawią się ludzie Dostawać je zwrotnie, dostawać szacunek Sam w to nie wierzę Byłem nieśmiałym dzieckiem Dzisiaj na koncercie hałas W górze ręce Jestem dla nich fajnym typem Ekstrawertykiem Lubię te zabawy, z każdym wypije kieliszek Jakaś gadka szmatka małolatka w nike'ach Wbiła tu na farta, podoba jej się knajpa Ziomki, fotki, piątki, ... Zwrotki, bomby, mordy, taa, sami znajomi (zdrówko!) Jestem tu Pieprzony żebrak emocji Ewolucje na full Ta z membran głośnik Jedna noc czuje się jakbym był królem Dotykam palcem gwiazd Boję się że za chwilę wrócę Pozwól że zabiorę cię tam Gdzie zdarza mi się zniknąć Samotność to pi stan Ziom minął czas, trochę się zmieniło Zawsze z boku się trzymałem i na dobre mi to wyszło Wracam do domu Nie całuję stóp Jezusa jak Miałczyński Tępa cisza piszczy w uszach Czasem najbardziej ranimy tych, których kochamy Kogo mam ranić, pusty chawir, martwe ściany Chcę śpiewać Afromental 'Powinnaś być ze mną' A pijany po koncertach 'Autobiografia' Perfectu Żebrak uczuć Deficyt serotoniny I żegnam w duchu ludzi, którzy wczoraj byli Łapie za telefon Numer na chybił trafił Są takie rozmowy przed którymi chcę się napić Złośliwość rzeczy martwych Wrażliwość ledwo żywych Ja jedną do słuchawki chciałbym Telefon milczy Ile razy w niedziele oddaję pokłon złym bogom To są skazy na ciele Pacierz roztrzęsioną dłonią Pozwól że zabiorę cię tam Gdzie zdarza mi się zniknąć Samotność to pi stan Ziom minął czas, trochę się zmieniło Zawsze z boku się trzymałem i na dobre mi to wyszło Znowu bol mnie serce To nie metafora Życie lepsze jest po setce, żeby nie zwariować W pogoni za sensem Piątek, sobota Wracam NA PLANETĘ, JEST JUŻ ŚRODA Jakbym leżał na kozetce, paranoja W roztrzęsionej ręce szklanka z magnezem i browar Już nie walka o szczęście, byle funkcjonować Strach powrotu na powierzchnie Spokój daje kołdra