Prrra, pa, pa, pa, moralniak
Już popołudnie, kurwa, wariat pobudka
Wczoraj nie byłeś sobą, do tańca ruszyła wódka
To smutna, ale prawdziwa ta rzeczywistość
Chcesz ogarnąć bałagan to musisz pierdolić czystą
Mefisto ci podpowiada, że grzeszyć warto
Rano urywa banię, bałagan na strychu hardcore
Saldo znów na minusie, pizda nad głową
Przejebałeś co miałeś, bo znowu nie byłeś sobą
Kolejna doba za dobą, myśli gonitwa - co można
Rozkminić, pomnożyć, że straty te wliczyć w koszt
Na maszynach w amoku miałeś już ze cztery pensje
To włączył ci się tryb - dawaj kurwo sary więcej
I opadają ci ręce, nadzieja nie pomogła
Czujesz się jak loser mimo napisu "Victoria"
To zapijaczona morda w lustrze ci podpowiada
Że to, co odpierdalasz, to już nie lada przesada, bo
Kolejny szary dzień, ten z życia wzięty
Stracony, bo znowu leciałeś jak pierdolnięty
Łukiem w zakręty, ciężko by się zatrzymać
Najgorzej kiedy dochodzi do ciebie czyja to wina (ey)
Zbyt często nawiedzały te stany
Wiem, że pora to zmienić a nie połknąć haczyk
Jedno piwko, drugie, później leci bomba
Tak się tutaj tańczy, dobrze widać co dnia
Bo to wciąga jak wir no i ostro mieli
Przeżuwa, wypluwa, pożera jak rekin
Myślą, że są lepsi, ale chyba nie bardzo
To ciężka przeprawa, żeby spokojnie zasnąć
Ile przyjaźni przepadło gdzieś w stosie?
No powiedz gdzie jesteś, no gdzie żeś ty poszedł?
We krwi desperackie rozrywki
Nasze DNA żeby zadbać o bliskich
Trzeba się zebrać, więc na razie przerwa
Choć ciągle kusi ta mała buteleczka
W domu bunkier, lecę na trening
Bo kiedy jak nie dziś, no to uda się zmienić
Kolejny szary dzień, ten z życia wzięty
Stracony, bo znowu leciałeś jak pierdolnięty
Łukiem w zakręty, ciężko by się zatrzymać
Najgorzej kiedy dochodzi do ciebie czyja to wina (ej)
Kiedy spięcie - jest awaria
Skumaj ten klimat, jak pierdoli się wszystko to naraz jak lawina
W uderzeniu ten styl cię wyniósł
Znowu raz zalecisz bokiem, całe życie na ciśnieniu
My jesteśmy ci źli, nie mów mi co mam robić
Chcę wolny tylko być, godnie żyć i zarobić
Aby z głową, wszystko ma swe granice
Uważaj dzieciak na siebie, bo się wyjebiesz na cyce
Ja odbijam od kurestwa, idę na trening i ćwiczę
Biceps, klata się wjeżdża koleżko z bitem
Wiesz jak jest tu, kiedy dopada cię stres na duszy
Musisz sobie poukładać, chociaż brakuje funduszy
Musisz nie musisz, dajesz radę, wstajesz byku
Bo moralniak cię przywita i znajdziesz się na odwyku
Kolejny szary dzień, ten z życia wzięty
Stracony, bo znowu leciałeś jak pierdolnięty
Łukiem w zakręty, ciężko by się zatrzymać
Najgorzej kiedy dochodzi do ciebie czyja to wina (ey)
Поcмотреть все песни артиста