Co w rodzinie nie zginie chyba się uzależniłem Nie pamiętam weekendów tylko tych w których nie piłem Znów nie ma mnie do rana wyszedłem tylko na chwilę I przerywam detox bo nie robię nic na siłę I chyba tracę kontrolę ale spoko przecież luz mam Głos w mojej głowie ciągle mi powtarza "Jacol kup gram" Jestem wiecznie zielony tak jak pierdolony bukszpan W tym momencie Rozgrzeszenie to może mi tylko Bóg dać Nie wiem o czym mamy z nim rozmawiać Potrzebna mi jest suflera budka Jadę 200 na godzinę no i kierownice puszczam Pogrywam sam ze sobą, co to za jebany bootcamp Nie chce przedawkować no bo mama będzie smutna Wiec utkaj jeśli proponujesz tutka No bo moja historia wciąż wydaje się za krótka (Uuu) Znów mam stany depresyjne No bo od tygodnia nie widziałem słońca Nadużywam używek i wypełniam nimi dziurę No bo w środku jestem pusty tak jak słomka Co w rodzinie nie zginie chyba się uzależniłem Nie pamiętam weekendów tylko tych w których nie piłem Znów nie ma mnie do rana wyszedłem tylko na chwilę I przerywam detox bo nie robię nic na siłę I nie śpię w ogóle albo śpię dwanaście godzin Ją to denerwuje a ja nie wiem co mam zrobic Dzięki tobie tato już dawno nie mam kontroli Jedyne z czego jestem dumny to ze wciąż nie spróbowałem molly, okej Chociaż ta pojebana egzystencja mnie boli, co dzień A przez jakiś czas myślałem ze różne rodzaje alkoholi to lek No nie Nie umiem na siebie patrzeć Jak mam spojrzeć w oczy matce Kiedy przypominam tatę Znowu przepijam wypłatę Pizdy pod oczyma jakbym był po walce w klatce Fryderyka otrzymam jeśli tylko mi się zachce I się wcześniej nie zatracę To był mój testament Pozdrawiam Szygenda Jacek Co w rodzinie nie zginie chyba się uzależniłem Nie pamiętam weekendów tylko tych, w których nie piłem Znów nie ma mnie do rana wyszedłem tylko na chwilę I przerywam detox bo nie robię nic na siłę