Wobec Kosmosu – skłonność do błahostek Winna napełniać mnie poczuciem winy. Rodzą się gwiazdy, a ja – z krost wyrostek Wciąż nie wyrosłem z napięć do pęciny. Słońce w koronkach chmur – widoku kostek, Co się aż proszą o tło krynoliny – Nawet w pustyni nie zdoła mi zaćmić, Choć jego żar i blask są dla mnie braćmi. Na kostkach tych, co pomysł o miłostce Obcasów stukiem zmysłom podsunęły, Niosłaś przestrzenie jeszcze dla mnie obce, Które mnie – chłopcu – zatykały przełyk; I gdyby nie to, że jest tak, jak los chce – Kiedyż by nasze kostki się zetknęły Z niepowtarzalnym i rozkosznym chrzęstem Szkieletów, co się pysznią jeszcze mięsem? Z tych dwojga kulek obciągniętych skórą, Skomponowanych z giętką struną ścięgna (Przez które Achill żegnał życia urok, Gdy Parys z łuku trafił go zza węgła) – Dziesięć paluszków broni się z brawurą Przed otępieniem, jakim kusi pięta, Co już niejedno w swoim życiu przeszła, A ciągle świeża, śnieżna i niespierzchła. Całość – jest stopą. W niej spoczywa stałość (Czego nie można orzec o kosmosie). Na blask gwiazd nowych czeka się nieśmiało, A światło zgasłych kłamie o ich losie. Wiecznie łudziło to, co nie istniało, Lub powstawało w spóźnionym rozgłosie – Więc, skoro nie wiem na czym Wszechświat stoi, Wolę uwielbiać Planety Stóp Twoich.